Mówili mi Werter czy jakoś tak, bo podobno za dużo wycierpiałem.
Ha, Werter to przy mnie amator cierpienia, nowicjusz zjebanych spraw i początkujący w kwestii wylanych łez. Nigdy nie mówię o swoich problemach, ale teraz mam ochotę krzyczeć, kurwa krzyczę. Słyszysz?
Budzę się każdego dnia z myślą, że wezmę w końcu swoje życie w garść i tak dzień za dniem bo nigdy nie wychodzi..
Chyba mam zaburzenia, widzę w najzwyklejszych rzeczach jej twarz, jej piękne oczy, jej zgrabny nos i soczyste usta, widzę to wszędzie, coś jak pareidolia.
Zamykam oczy - ona.
Otwieram oczy - ona.
Chodź myśl by dać sobie spokój i stanąć z boku jest ciągle tylko pojęciem prześmiewczym do mojej choro-skurwysyńskiej dumy.
Pamiętasz jeszcze? Liczyłem dni. Dni które przeżyłem i które zostały mi do końca mojego życia.
To już nie to samo. Teraz tylko liczę i myślę jak kraść kolejne dni, żeby móc być przy niej, być blisko, nie odchodzić.
Zegarek tyka , piasek w klepsydrze przesypuje swoje ziarna szybciej niż wyciąga jebany bolid F1.
Zaciskam pięści i walczę choć manipulacja coraz częściej kłóci się z samozaparciem.
A ja ciągle liczę, bo co zostało więcej z życia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz