niedziela, 16 lutego 2014

Koniec.

Nie potrafię. Nie potrafię, dopuszczać do siebie złych myśl choć głównie nimi się ciągle żywię.
Nie potrafię, zrozumieć wielu aspektów, nie potrafię zrozumieć niczego.
Ale wiesz co jest najgorsze? To, że nie potrafię zrozumieć siebie..

Szereg zjebanych sytuacji wzrasta w górę jakby był już jebanym Everestem, chcesz wyjść na szczyt i być ponad nimi ale zawsze przed samym szczytem orientujesz się, że cel się oddala, spadasz w dół.
Wojna we mnie z samym sobą, przebije tą z pod Grunwaldu, choć ciągle powtarzasz sobie, że "po trupach do celu".
Zaczynam się dusić rzeczywistością i pluję całą masą starań, bo zawsze wszystko do Ciebie wraca, lecz zawsze bez rezultatów..
Gubisz się, gubisz, kurwa rachubę czasu własnego istnienia, choć wiesz, że to jeszcze nie koniec, nie poddajesz się, choć pozycja na której jesteś jest bardziej niż beznadziejna.

Stoisz z boku, stoisz i patrzysz, bo nic więcej nie możesz zrobić.
Jesteś jak Mały książę wielkich spraw - zjebanych spraw.
I tylko głośne "jeb jeb jeb" wydobywa się spod roztarganej klatki piersiowej...







Wiesz? dziś już nic nie zostało z tamtych starań 
tylko jedna wspólna myśl, że skończyło się na planach...

czwartek, 13 lutego 2014

Gall - cz.8

Mówili mi Werter czy jakoś tak, bo podobno za dużo wycierpiałem.
Ha, Werter to przy mnie amator cierpienia, nowicjusz zjebanych spraw i początkujący w kwestii wylanych łez. Nigdy nie mówię o swoich problemach, ale teraz mam ochotę krzyczeć, kurwa krzyczę. Słyszysz?

Budzę się każdego dnia z myślą, że wezmę w końcu swoje życie w garść i tak dzień za dniem bo nigdy nie wychodzi..
Chyba mam zaburzenia, widzę w najzwyklejszych rzeczach jej twarz, jej piękne oczy, jej zgrabny nos i soczyste usta, widzę to wszędzie, coś jak pareidolia. 
Zamykam oczy - ona.
Otwieram oczy - ona.
Chodź myśl by dać sobie spokój i stanąć z boku jest ciągle tylko pojęciem prześmiewczym do mojej choro-skurwysyńskiej dumy.
Pamiętasz jeszcze? Liczyłem dni. Dni które przeżyłem i które zostały mi do końca mojego życia.
To już nie to samo. Teraz tylko liczę i myślę jak kraść kolejne dni, żeby móc być przy niej, być blisko, nie odchodzić.

Zegarek tyka , piasek w klepsydrze przesypuje swoje ziarna szybciej niż wyciąga jebany bolid F1.
Zaciskam pięści i walczę choć manipulacja coraz częściej kłóci się z samozaparciem.
A ja ciągle liczę, bo co zostało więcej z życia...


poniedziałek, 10 lutego 2014

Gall - cz.7

Miałem alergię mimo, że nie jestem alergikiem.
Alergię na ten cały syf, całe to gówno na tej Ziemi.
Mdłości na znieczulice świata i odruchy wymiotne wobec społeczeństwa.

Wśród zgorzkniałych i parszywych osób szukasz nieustannie tej jednej.
Tej, która odbiega od norm, tej jedynej.
Szukasz i szukasz choć tyle razy mówiłeś sobie, że to samo przyjdzie, lecz jednak usilnie szukasz...
W końcu przychodzi. Dosyć nieoczekiwanie gdy zaczynasz wątpić.
Czujesz to.
Czujesz, że to jest ta. Ta, która się wyróżnia, ta która mimowolnie siedzi w Twojej głowie, ta która daje Ci szczęście.
Wtedy zaczynasz wierzyć, wierzyć głównie w siebie choć nawet i ta wiara jest zgubna.
Zaczynasz żyć, każdego dnia budząc się z myślą o niej i z myślą o niej kładąc się spać.
Nie kochasz bo jesteś zepsutym skurwysynem, choć za każdym razem serce na jej widok pompuje krew ponad normę.
Oddychasz - bo tylko to Ci zostało. Kraść powietrze, którym oddycha by mieć jak najwięcej wspólnego.
A z czasem odkrywasz, że wspólnego macie niemało...
I coś Cię kłuję w serce, kiełkuje. Najprzyjemniejszy ból w Twoim życiu, który zapuszcza korzenie.

Skurwysyn zaczyna kochać...


Mogę wymieniać długo po prostu Ty masz to coś
pod naciskiem uczuć, aż załamuje się głos
cała złość uchodzi gdy widzę Ciebie
czuję Twój zapach, dotyk i uniesienie.
Ty wierzysz we mnie wierzę w nas to fundament
ślepy los dał wiarę w to, że może być wspaniale.

piątek, 7 lutego 2014

Gall - cz.6

Zaczynałem powoli wątpić w siebie, w sens istnienia, we wszystko co mnie otacza. Czułem jedną wielką pierdoloną pustkę. Cisza. Choć krzyczałem, ze mnie wydobywała się tylko cisza. Czemu to wszystko takie pojebane? Bo jestem tylko marnym człowieczkiem czekającym na cuda.

Cudów nie ma prosta sprawa. Jest tylko rzeczywistość, którą jedni mniej drudzy bardziej do siebie dopuszczają. Nie którzy nie potrafią dopuszczać do siebie prostych symptomów przed, którymi zaciekle się bronią, okłamując samych siebie. Też należę do tych ludzi. Mentalność wyżera nas od środka jak choroba.
Tak, przecież jestem chory..

Nigdy wcześniej nie miałem poczucia lęku przed światem.
a wiesz kiedy zaczynasz się lękać? Kiedy zaczyna Ci zależeć.
Ale wcale nie na świecie, po prostu na kimś bliskim.
Boisz się świata. Boisz się, że wiatr może Cię zdmuchnąć z powierzchni
że deszcz może cię zalać
że ogień może Cię strawić
i wszystko dlatego, że chcesz żyć dla tej właśnie osoby.

A ja? porzucam wiarę w cuda..

środa, 5 lutego 2014

I wiem co stracę jak przerwę...

Starałem się zrozumieć mentalność dziewczyn, tok rozumowania czy coś w ten deseń. Choć pamiętam jak tata mówił mi, że nigdy nie zrozumiem kobiety. Kurwa, chyba miał rację.. Starałem się zrozumieć, czego i kogo one potrzebują.
Romantyka?
Przyjaciela?
Ideału?

Nie mogłem i nie mogę dalej pojąć kto czego oczekuję. Nie jestem ideałem, romantyk ze mnie słaby, przyjaciel? nie mi to oceniać. Nie umiałem nigdy dać od siebie nic więcej prócz jednego czego byłem pewien.
Miłości.
Zawsze potrafiłem kochać bezgranicznie i ufać bo to było dla mnie najważniejsze. 
Nie obiecuję być ideałem bo to praktycznie niemożliwe, nie obiecuję być zawsze romantyczny bo mam swoje wady. Obiecuję kochać i troszczyć się o każdą chwilę, która jest nam dana. Warunek szczęścia. 


Zachowaj milczenie lub wykrzycz do świata, że beze mnie nie wyobrażasz sobie istnienia
Bo stoję na skraju jak bękart świata a chcę tylko kurwa uwierzyć w marzenia.



wtorek, 4 lutego 2014

Gall - cz.5

Wydawałoby się, że to jest dziwne, nieopisane, po prostu pojebane. To dziwna sprawa może wyda ci się śmieszne jeszcze jej nie znam a pomimo tego tęsknię..

Czułem do niej słabość, na jej widok serce rwało się z klatki jak pojebane a ciśnienie doprowadzało mnie prawie do hipoksemii.
Pytasz mnie co wywoływało we mnie te wszystkie emocje? 
To, że z każdym dniem zatracałem się w niej coraz bardziej, mój wzrok zastygał na niej jakbym był bazyliszkiem patrzącym w lustro.
Jej dłonie tak delikatne jakby ktoś starł z nich wszystkie linie papilarne i to marzenie by móc ją je za nie trzymać, pierdolona perfekcja..

Chciałem walczyć bo walczyć to odnieść sukces a sukces to szczęście. Tak nazwijmy ją szczęściem, moim własnym szczęściem.

W życiu nic nie trwa wiecznie prócz konsekwencji. Kurwa, przecież to jest to. Jeśliby uczynić ją konsekwencją? Konsekwencją starań, konsekwencją każdej sekundy jej poświęconej, konsekwencją każdej sekundy spędzonej w mojej głowie? tak niech to trwa wiecznie...